Dokąd na kawę?

Otwierają!!! Do normalności jeszcze daleko, ale ogłoszone już zostało wszem i wobec, że branża gastronomiczna może zacząć pomału otwierać swe podwoje. Przy zachowaniu odpowiednich procedur bezpieczeństwa, można będzie wreszcie udać się do ulubionego przybytku gastronomicznego na posiłek. A przecież szczególnie w takich miastach jak Kraków – bogatych w tradycje restauracyjno-kawiarniane – ma to olbrzymie znaczenie. U nas jest zapewne najwięcej (w skali kraju) wszelkiego formatu lokali na metr kwadratowy. To wszystko stoi puste i drży o swój przyszły los. Ale już niedługo. Gorzej z tymi miejscami, które w stu procentach nastawiły się na życie z turystów zagranicznych. Granice wciąż pozostają bowiem zamknięte, a i samo ich otwarcie nie gwarantuje od razu masowego napływu zwiedzających. Może więc czeka nas pewne „przemeblowanie” w branży? Lokale dobre i tak jakoś sobie poradzą, a w niwecz odejdą te, które za wielkie pieniądze oferują bylejakość? Okej, sam w to nie wierzę… Pewne jest natomiast, że już niebawem będzie można wreszcie pójść sobie do prawdziwej kawiarni, rozpłaszczyć się w niej wygodnie i zamówić sobie coś dobrego. Tylko czy to aby na pewno jest takie proste? Przejdźmy się szlakiem kilku historycznych lokali, by się przekonać jakież to nieprzewidziane sytuacje na nas czyhają!

Spis treści:

cukiernia Maurizia

Może na początek gdzieś w samym sercu miasta, na Rynku? Tu, na linii A-B, od niepamiętnych czasów mieści się cukiernia, którą niegdyś prowadził Parys Maurizio. Zajrzyjmy więc do niego. Co my tu mamy? Ciasta, ciastka, ciasteczka, torciki, desery, likiery, czekolady… Czego tylko dusza zapragnie. Ale gdy zamówimy kawę? Nie ma szans. W tym lokalu kawy nie przewidziano! Choć w dzisiejszych czasach kawa jest dostępna w każdym sieciowym spożywczaku czy na każdym, nawet najbardziej obskurnym i zapomnianym (byle czynnym) dworcu, w cukierni Maurizia kawy nie uświadczyłbyś za żadne pieniądze. Dlaczego – nie wiadomo. Nie i już. Tak zdecydował właściciel i co mu zrobić? „Dopóki ja żyję, kawy podawać się tu nie będzie” – odgrażał się Maurizio. „A dopóki ja żyję, nie przestanę się o nią upominać!” – ripostował mu za każdym razem…jeden ze stałych klientów cukierni.

Kawiarnia Sauera

Jako, że atmosfera w lokalu zgęstniała, a my wciąż bez kawy, to chodźmy dalej. O rzut beretem od Maurizia funkcjonował (w domu „Pod Gruszką”) inny przybytek, należący do pana Franciszka Sauera. Na szyldzie stoi jak wół: Kawiarnia. No to chodźmy! Kawę, owszem, dostaniemy, ale musimy się przesiąść. Dlaczego? Bo siedzimy w złym miejscu! Sauer wprowadził w swoim lokalu innowację w postaci segregacji klientów wedle ich płci. Chodziło mu oto, by umożliwić paniom spotykanie się i plotkowanie tylko we własnym towarzystwie (panowie korzystali z takiego przywileju już od dawna, właściwie początkowo kawiarnie były przeznaczone tylko dla nich). Rzecz jasna, właściciel miał na myśli nie tyle los dyskryminowanych kobiet, ile własny, dobrze pojęty interes – a pomysł chwycił! Tym niemniej jeśli akurat tak by się złożyło, że nie reprezentujemy płci pięknej, musielibyśmy iść do „męskiej” sali. Ostatecznie Sauer złagodził nieco swoje zasady i dopuścił panów do „damskiej” części lokalu – pod jednym wszakże warunkiem: że był on towarzyszem jakiejś kobiety. Pewien obrażony taką postawą klient wybrał najprostsze rozwiązanie: wyszedł na chwilę na ulicę i wrócił do lokalu z panią, która żyła z towarzyszenia panom za pieniądze. Cóż właściciel mógł zrobić? Klient został obsłużony.

W Hotelu Grand

Nie chcąc być zmuszanym do tak ryzykownych posunięć, poszukajmy może czegoś innego. Skoro już jesteśmy w okolicach Sławkowskiej, chodźmy do „Grandu”. W kawiarni tego eleganckiego hotelu na pewno będziemy obsłużeni jak lordowie. I faktycznie. Już na wejściu kelner „zgiął się w pół”, siedzenia wygodne, kawa wyborna. Tylko przydałoby się coś poczytać – jak to w kawiarni. Poranna prasa jest? A i owszem proszę szanownego pana – zasadniczo jest…tylko nie w tej akurat chwili. Otóż niegdysiejszy właściciel hotelu, pan Eustachy Jaksa Chronowski, miał w zwyczaju czytać codzienne gazety jako pierwszy. Żaden tytuł nie miał prawa trafić na salę, dopóki szef całego interesu nie uznał ich za przeczytane. Dopiero wtedy do lektury mogli łaskawie zasiąść klienci… Doprawdy osobliwe tu zwyczaje! Kolejny niewypał.

lokal Schmidta

Nic tu po nas. Wracajmy do Rynku. A może znajdziemy coś odpowiedniego na Szewskiej? Na samym końcu ulicy jest przecież sławetny lokal Schmidta! Bohema, cyganeria, Młoda Polska! Któż tam dawniej nie przesiadywał! I do tego bogata oferta prasy. Weranda z widokiem na Planty. A panie „kawiareczki”? Ahh…dla samej ich urody warto tu wstąpić. Tyle tylko, że te wszystkie atrakcje miały zastąpić główny mankament lokalu – mianowicie…kiepską kawę. Nie no, przecież nie o to nam chodziło…

Kawiarniane Problemy

Gdzie teraz zatem? Michalik? W teorii niby cukiernia ale w rzeczywistości piją tu tylko wódkę. I to dużo, dużo, dużo, dużo, dużo, dużo wódki.  U Wintera z kolei przesiadują sami Austriacy i coś szwargoczą po niemiecku. No można się wściec! I dziwić się, że do bólu nudne, ale przewidywalne sieciówki zawojowały (nie tylko kawiarniane) rynki całego świata? Tam przynajmniej nie jesteśmy narażeni na wspomniane wyżej niespodzianki. A przecież w poszukiwaniu kawy (i kawiarnianych anegdot) przemierzyliśmy jak dotąd tylko niewielki fragment Krakowa. Co jeszcze może się wydarzyć? Czy właściciele knajp, wyszynków i piwiarni też stawiają przed swoimi klientami tyle przeszkód? Właściwie to już odechciało mi się tej kawy. Gdzie jest jakiś bar?

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *