Podgórze

Są czasami takie miejsca, o których doskonale wiemy, że sobie gdzieś tam istnieją. Mijamy je (czasem nawet codziennie) z pełną świadomością, że to miejsce jest obok nas. Całkiem niedaleko. Ale jakoś tak… nigdy nam nie po drodze, by tam zajrzeć. Mimo, że to niekiedy samo centrum wielkiego miasta. W tym wpisie o kilku takich miejscach. Witaj Podgórze!

SPIS TREŚCI

Stadion Korony

W panoramie prawego brzegu Wisły, króluje okazały masyw wapiennych wzgórz, czyli Krzemionki Podgórskie. U ich stóp – niejako w cieniu tej „góry” – rozlokowało się (całkiem logicznie nazwane) Podgórze. Niegdyś miasto, dziś dzielnica. Dla kogoś nieobytego z tym miejscem, pierwszy kontakt z Podgórzem może być dwojaki – wszystko zależy od tego, na co ten ktoś najpierw natrafi. Jeśli dostanie się do Podgórza od strony ronda Matecznego i ulicy Kalwaryjskiej, zechce zapewne jak najszybciej opuścić to miejsce. Podobnie gdy wkroczy do Podgórza z kierunku wschodniego – od strony Wielickiej. Czarny od brudu kanion ulicy Limanowskiego przeraża nawet tych, którzy „widzieli już wszystko”. Syf, ruina, jakieś wypalone budynki. Gdzie ja trafiłem? – może zapytać nasz gość.

Ale oczywiście Podgórze ma też swoje urokliwe zakątki.

Ba, jest jedną z najpiękniejszych dzielnic Krakowa, tylko trzeba wiedzieć gdzie i czego szukać. Samo centrum tej dzielnicy, jest akurat stosunkowo najmniej ciekawą jej częścią. Czyli dokładnie odwrotnie, niż jest to zazwyczaj przyjęte. Atrakcyjny wizualnie Rynek Podgórski i ważny z uwagi na wydarzenia historyczne Plac Bohaterów Getta to… w zasadzie wszystko, co oferuje dla przygodnego turysty ścisły „środek” Podgórza. Znacznie ciekawiej jest tu po bokach – prawie jak w słynnym powiedzeniu Piłsudskiego o obwarzanku.

Podgórze jest dosyć „wąskie” w kształcie, za to „długie”.

Jest to oczywiście efekt lokalnych uwarunkowań terenowych. Z jednej strony ograniczenie stanowi brzeg Wisły, z drugiej zaś wspomniany masyw Krzemionek. I to są właśnie najprzyjemniejsze zakątki tej dzielnicy. Jeśli ktoś zacznie zwiedzanie Podgórza od kładki Bernatki i okolic Cricoteki, albo Parku Bednarskiego, czy widoku z kopca Kraka, to może powiedzieć tylko jedno – „łał – a więc to jest to słynne krakowskie Podgórze, o którym tyle mi opowiadali!” Tak więc w Podgórzu wszystko zależy od punktu widzenia. Dopóki pozytywne zmiany nie obejmą całości tej historycznej dzielnicy, to pokochanie jej bądź znienawidzenie będzie poniekąd loterią.


Wędrując po Krzemionkach można tam spędzić spokojnie cały dzień. Szczególnie zimą, gdy dni są takie krótkie. Tym bardziej, że niektórzy ograniczają sobie (nieświadomie) teren Krzemionek do obszaru położonego między ośrodkiem TVP Kraków, a okolicami kościółka św. Benedykta i Starego Cmentarza Podgórskiego. Jeśli naszym celem nie jest akurat kopiec Kraka, to zapominamy czasem o tej dalszej części, położonej po drugiej stronie ulicy Powstańców Śląskich (brutalnie zresztą przebitej właśnie przez środek Krzemionek, bezpowrotnie niszcząc je i sztucznie dzieląc na dwie osobne części). Dziś jednak zostajemy po „tej” stronie. Fort, kościółek, cmentarz, park zaaranżowany w byłym kamieniołomie, wyśmienite widoki – powszechnie znanych atrakcji jest tu sporo. Jest też jednak miejsce mało uczęszczane.

Chociaż wszyscy znają halę Klubu Sportowego Korona przy ulicy Kalwaryjskiej,

to już nie każdy wie, że wysoko na szczycie Krzemionek, ukryty jest stadion tejże drużyny. Przy czym słowo „ukryty” jest tu jak najbardziej na miejscu. Od wielu już lat zaniedbany, zapomniany, schowany trochę na uboczu. Ale jednocześnie atrakcyjnie tajemniczy. Jeśli ktoś trafi nań przypadkiem i tak się zdarzy, że będzie tutaj zupełnie sam, to poczuje magiczną niemal atmosferę tego miejsca. Stadion wykuty jest w szczycie skały. Ze skały tej (czyli z wapienia) wykonano elementy infrastruktury, takie jak budynek klubowy z wieżyczką (niegdyś zegarową), czy bramki z „kanciapą” dla sprawdzających bilety wstępu.

Kamienne, częściowo zarośnięte trybuny kojarzą się z odkrytym gdzieś na pustkowiu starożytnym amfiteatrem.

Trybuny te, rozsadzane przez roślinność, coraz bardziej kruszeją z każdym rokiem, ale jakoś dodaje im to tylko specyficznego uroku. Posadzka w podcieniach budynku klubowego wyłożona jest mozaiką (o motywach sportowych), złożoną z tysięcy elementów. Po bliższym przyjrzeniu się im, można wnioskować iż pochodzą one ze starych krakowskich kamienic. Są to porozbijane płytki, którymi wykładano na przełomie XIX i XX wieku sienie i klatki schodowe licznych domów. Z niektórych kawałków da się jeszcze odczytać nazwę producenta. Doprawdy, ciekawe jest to miejsce!

Wszystko to powstało w latach 50. XX wieku, choć dalekie jest od estetyki socrealizmu. Pięknie odremontowane (a nie wyburzone!), byłoby dumą Krakowa. Aż trudno dziś uwierzyć, że to miejsce niegdyś tętniło życiem. Widownia na trybunach dopingowała zmagania sportowców. Wszystko się jednak pewnego dnia skończyło. Z pewna przesadą trochę jak w Prypeci – Czarnobylu. Ludzie odeszli, obiekt popadł w ruinę. Już pod koniec PRL-u klub przestał sobie radzić i jego infrastruktura podupadła.

A co dziś?

Ostatnio odwiedziłem to miejsce i trochę się jednak zmieniło. Nie żeby coś odremontowano, nic z tych rzeczy. Ale coś się jednak dzieje. Budynek klubowy jest użytkowany, funkcjonuje mała gastronomia w postaci foodtrucków. W pobliskiej hali namiotowej trwa jakiś mecz. Nie jest już aż tak „dramatycznie”, jak podczas moich wcześniejszych wizyt. Od lat mówi się o generalnym remoncie tego miejsca, może kiedyś w końcu dojdzie on do skutku. Byle z szacunkiem do tego, co już tutaj jest. Specyficzny klimat – ten dzisiejszy – przepadnie, ale ważne by stadion wrócił do pełnego życia. Chociaż ja osobiście lubię tak jak jest. Oaza spokoju w centrum Krakowa. A wy krakusi? Znacie to miejsce – wielu z Was przejeżdża w pobliżu codziennie. Przyznać się, kiedy byliście tu po raz ostatni?

Kamieniołom Liban

Ponownie zajrzymy do jednego z tych miejsc, które niby mijamy często, ale nie za często do nich zaglądamy. Dalej pozostajemy na podgórskich Krzemionkach, tym razem w rejonie kopca Kraka. O ile sam kopiec jest popularnym miejscem destynacji, zarówno dla turystów jak i miejscowych, o tyle zdecydowanie rzadziej rozglądamy się po jego bezpośrednim otoczeniu. Chodźmy zatem do Libanu.

Liban (ten krakowski) położony jest wybornie – dokładnie w rozwidleniu dwóch arcyważnych ciągów komunikacyjnych, czyli ulic Kamieńskiego i Wielickiej. Codziennie przejeżdżają nimi z hukiem dziesiątki tysięcy samochodów, autobusy i tramwaje. Dlaczego zatem jest tu tak cicho, pusto i spokojnie? Może najpierw jednak – czym w ogóle jest Liban?

Najprostsza odpowiedź brzmiałaby: kamieniołomem.

Dawnym, nieczynnym już kamieniołomem, należącym niegdyś do firmy „Liban i Ehrenpreis”. I to właśnie nazwiska przemysłowca Bernarda Libana wywodzi się (egzotyczna nieco) nazwa tego miejsca. Jak na galicyjskie warunki, był pan Liban wręcz czołowym magnatem przemysłowym Krakowa (pardon – Podgórza), dziś jednak nie o nim. Jego koncern przejął grunty, o których mówimy w 1873 roku.

Kamieniołomy istniały wszakże na Krzemionkach od niepamiętnych czasów – to z tutejszego wapienia powstawały pierwsze murowane budowle Krakowa. Później też wykorzystywano go szeroko, choćby jako element dekoracyjny. Przyglądając się wapiennym detalom starego Krakowa, można do dziś wypatrzeć tkwiące w nich krzemienie, a nawet fragmenty skamieniałości. O tym sobie jeszcze kiedyś porozmawiamy, teraz skupmy się jednak na samym Libanie.

Jest to miejsce naprawdę wyjątkowe.

Już sam widok z góry (z kopca, czy krawędzi skarpy) jest ciekawy. A zejście w dół, na dno dawnego wyrobiska, przenosi niemal do innego świata – szczególnie gdy uświadomimy sobie, że jesteśmy praktycznie w centrum dużego, europejskiego miasta. Oaza zieleni – niemal rezerwat przyrody. Zupełna cisza i spokój. Z reguły niewiele ludzi – jeśli w ogóle ktoś. Słychać tylko ptaki. W wodzie, która (zazwyczaj wiosną i jesienią) częściowo zalega na dnie, dało się kiedyś widzieć jakieś kolorowe rybki – zapewne wyrzucone tu przez człowieka.

Swego czasu ktoś wypasał tu konie, a nawet kozy, które na tle wapiennych ścian prezentowały się niczym tatrzańskie kozice (szczególnie, że bez cieniu strachu próbowały wdrapywać się na najniższe partie skał). Osobiście uważam Liban za absolutny top nieodkrytych (przez masową turystykę) miejsc Krakowa. I to miejsc, które naprawdę robią potężne wrażenie na odwiedzających. Wiem co mówię, sam zaprowadziłem tam wiele osób, które nigdy wcześniej nawet nie zdawały sobie sprawy z istnienia czegoś tak niesamowitego.

Oczywiście nie może być jednak zbyt słodko.

Liban ma również i swoją mroczna stronę, choć przecież w żaden sposób sam sobie na to nie zasłużył. Nie jest wszak winą kamieniołomu, że w czasie okupacji hitlerowskiej, właśnie na jego terenie Niemcy założyli ciężki, karny obóz pracy dla Polaków. Bywa on czasem łączony (bądź wręcz utożsamiany) z nieodległym obozem koncentracyjnym w Płaszowie, co jednak mija się całkowicie z prawdą. Miejsca te niemal sąsiadowały ze sobą, były jednak dwoma, niezależnymi od siebie przedsięwzięciami. Dodać należy, że przez Liban przewinęło się prawdopodobnie gdzieś około 2 tysięcy więźniów – pracowników, zaś liczba ofiar (zmarłych i zamordowanych) pozostaje nieznana.

Wielkie wrażenie robią na odwiedzających to miejsce…

resztki (oscarowej!) scenografii filmowej Allana Starskiego – tutaj właśnie kręcono „obozowe” sceny do słynnej Listy Schindlera. Dodajmy – „obozowe”, czyli dziejące się w obozie płaszowskim, który jednak zbyt się zmienił i nie nadawał się, by odtworzyć miejsce akcji tam, gdzie rzeczywiście miała ona miejsce. Może stąd te pomyłki odnośnie lokalizacji obu obozów?

Wędrując po Libanie widzimy więc nieźle zachowane resztki (filmowych) zasieków z drutu kolczastego, czy drogę wyłożoną kopiami żydowskich nagrobków-macew. Ktoś, kto nie wie, że to tylko rekwizyty, może poczuć się nieswojo. Nie są natomiast rekwizytami potężne, stalowe konstrukcje dominujące w krajobrazie tego miejsca. Są to m.in. dawne piece do wypalania wapienia oraz młyny do jego kruszenia – obok kamieniołomu funkcjonował tu bowiem wapiennik. Szkoda, że to wszystko dziś rdzewieje i niszczeje. Zachowały się też oryginalne, pamiętające czasy Libana ceglane zabudowania z kominem – doskonale widoczne od strony Powstańców Śląskich. A sam zakład był połączony niegdyś ze światem własną bocznicą kolejową.

Wydobycia zaniechano tu ostatecznie w 1986 roku.

Od tego momentu zrobiło się tu spokojnie, a cały teren stopniowo zarastał, aż całkiem niemal „zdziczał”. Co dalej? Liczący sobie 18 ha obszar planowano niegdyś zagospodarować do celów rekreacyjno – rozrywkowych. Pomysł upadł – byłby może i dobry, gdyby nie okupacyjne dzieje Libanu. Niewątpliwe walory przyrodnicze należałoby więc pogodzić jakoś z funkcją miejsca pamięci. Osobiście bardzo lubię to miejsce takie, jakim jest obecnie. Może i nie powinno ono docelowo tak wyglądać, ale mi się podoba.

Rewaloryzacja (wraz z pobliskim obozem w Płaszowie) przybliżyłaby historię i poprawiła dostępność tego miejsca, ale czy przy okazji nie zabije jego szczególnej atmosfery? Póki co, polecam odwiedzić kamieniołom Liban absolutnie każdemu, kto jeszcze tu nie był. Dla mnie to naprawdę jedno z najbardziej niesamowitych i relaksujących – mimo ciężkiej historii – miejsc w naszym mieście. A może jednak nie „jedno z”, tylko najbardziej niesamowite?

Bonarka

Mamy w Krakowie miejsca niezwykle charakterystyczne, od razu kojarzone z jakimś konkretnym obiektem, osobą, bądź zdarzeniem.

Rynek? Wiadomo. Kazimierz? A jakże! Franciszkańska? Tak, wiem! Również dalsze rejony zwykle mają w sobie coś, co jest dla nich szczególne, jednoznacznie się kojarzą. Bronowice, Nowa Huta, Tyniec… A nawet jeśli w danym miejscu nie ma zabytków to przynajmniej powiemy: a tak, to wielkie blokowisko. Albo, że cicha i spokojne okolica z wypasionymi willami. A co powiemy o… Bonarce?

Nie, nie chodzi nam tu o centrum handlowe, tylko o rejon miasta, w którym się ono znajduje.

Przecież owe centrum nie nazywa się „Bonarka” bez powodu, to nie jest nazwa własna, handlowa. W nazwie upamiętniono właśnie dawną wieś, na terenie której stoi. Jest to zresztą pozytywny przykład pewnej dbałości o pamięć miejsca, o jego tożsamość. Nazwa tego (wybudowanego przed dekadą) kompleksu pozwoliła wydobyć imię dzielnicy z mroków niepamięci. Kto bowiem używał wcześniej nazwy Bonarka? Przecież niemal nikt tu nie mieszka! A od czasu upadku miejscowych zakładów chemicznych nikt też tu nie pracował.

Przetrwała tylko stacja kolejowa „Kraków-Bonarka”, ale wiemy jak to w minionych latach z koleją bywało. Praktycznie nikt tu nie wsiadał i nie wysiadał, po peronach hulał wiatr. Jednym słowem taka dzielnica – widmo. Nie było tu niczego. Ani zabytków, ani mieszkań, ani w końcu nawet fabryki. Jedyne życie to lokalny rezerwat geologiczny i ogródki działkowe. A, jest jeszcze monument ofiar hitleryzmu, słynny „Pomnik Wyrwanych Serc”. Rzeczywiście mocno charakterystyczny, ale kojarzony z obozem koncentracyjnym Płaszów – kto określiłby go mianem „pomnik na Bonarce”? Można więc powiedzieć, że mamy tu taką dzielnicę bez właściwości.

Nie zawsze tak jednak było.

Bonarka nigdy nie była dużą wsią. To raczej taka wioseczka. Nieprzesadnie znowu stara, zdaje się że nie ma o niej informacji wcześniejszych niż z XVI wieku. Co ciekawe, dawniej nazywaną ja Bednarką. Obecna nazwa przyjęła się, gdy Bednarkę nabył słynny i możny ród Bonerów – przypadek? Bonerowie od początku postawili w Bonarce na przemysł i założyli tu papiernię. A wiedzieć trzeba, że ta okolica słynęła ze źródeł doskonałej, krystalicznie czystej wody. Na tyle wartościowej, że władze Kazimierza zadecydowały o sprowadzaniu jej do swojego miasta za pomocą wodociągu. Kraków pił wodę z Rudawy, Kazimierz miał pić ze źródła „Beciorka” na Bonarce, choć zdaje się, że ta inwestycja finalnie nigdy nie doszła w pełni do skutku. Przez następne stulecia nic specjalnego się tu nie działo. Aż nadszedł wiek XIX i przez Bonarkę przeprowadzono linię kolejową w kierunku Oświęcimia, co pociągnęło za sobą daleko idące konsekwencje.

Choćby w postaci rozwoju nowoczesnego przemysłu.

Tu powstała spora cementownia, filia imperium Bernarda Libana (poznanego przez nas w ubiegłym tygodniu). Po II wojnie światowej zakład przekształcono w fabrykę chemiczną. Mniejsza już o profil produkcji (głównie składniki do wytwarzania nawozów), ale kompleks ten stał się rychło jednym z największych trucicieli Krakowa i okolic (a konkurencję miał mocną). Katastrofalny poziom emisji pyłów doprowadził do tego, że po zmianie ustroju nie było chętnych do ratowania upadającego zakładu. Przez kilkanaście lat straszyły tu potężne fabryczne ruiny (które zresztą lubiłem „na nielegalu” penetrować). Potem wszystko wyburzono i postawiono galerię handlową. Na pamiątkę zostawiono akurat to, co najmniej ciekawe i wartościowe – olbrzymi (nie-zabytkowy bynajmniej) komin. Obficie oświetlony, stanowi jeden z najszpetniejszych dziś elementów panoramy Krakowa. I wzywa wszystkich spragnionych zakupów – przybywajcie!

Szkoda, że przy okazji wyburzono również dworek Juliusza Lea.

Tak – nasz wybitny prezydent miał tu swoją skromną, podmiejską posiadłość. Do dziś pamiętam jej smętne resztki z figurą św. Floriana na fasadzie i rozbitym na kawałki piecem kaflowym w środku. Naprawdę szkoda. Tak Kraków zadbał o spuściznę po swym wybitnym włodarzu. I to symbolicznie, w stulecie Wielkiego Krakowa – dworek wyburzono około 2010 roku. Został po nim nieduży park na rogu Kamieńskiego i Puszkarskiej. Do dziś stoi za to w pobliżu niewielki wapiennik – wygląda jak jakaś stara, zrujnowana baszta. Ale co się z nim stanie? Nikt o niego nie dba.

Dobrze przynajmniej, że centrum handlowe przywróciło zapomnianą już coraz bardziej nazwę Bonarka

Inna sprawa, że zapewne tylko część robiących tu zakupy jest tego świadoma i nad jej genezą się nie zastanawia. Trudno. Ważne, że nie skończyło się jak z Galerią Kazimierz, która w żaden sposób na Kazimierzu się przecież nie znajduje. A o tym, że o historycznej tożsamości dzielnicy zdarza się „zapomnieć”, pisaliśmy już w listopadzie na przykładzie Rakowic. Podobnie jest też choćby ze starym Ludwinowem „zamordowanym” przez Osiedle Podwawelskie (niedawno na szczęście władze Krakowa przywróciły pamięć o Ludwinowie w formie nazwy przystanku MPK). Albo takie Piaski – kto dziś wie, gdzie w centrum dzisiejszego Krakowa były Piaski? Nie chodzi o Piaski Wielkie ani osiedle Piaski Nowe. Nie chodzi też o Piasek na Garbarach (kościół karmelitów). Ot, taka właśnie dzielnica o zapomnianej tożsamości. Bonarka też ledwo tego uniknęła.

Udało nam się więc wydobyć coś nawet z dzielnicy, w której „nic nie ma” (poza – już obecnie – galerią handlową). Budowane tu osiedle i nowy przystanek kolei aglomeracyjnej powinny w przyszłości wypełnić Bonarkę nowymi, dumnymi „bonarkowiczanami”. Oby tylko świadomymi swej „bonarskości”.

Ten odcinek NIE BYŁ sponsorowany przez żadne centrum handlowe. A może powinien?…

Po więcej ciekawostek zapraszamy na nasz blog! 😉

3 thoughts on “Podgórze”

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *