Hutman ratuszny, wiertelnik, drabant – dziwne słowa, które już dawno wyszły z użycia? Po części tak, po części zostały tylko zastąpione innymi nazwami. Ciekawi o co chodzi? Śpieszymy z wyjaśnieniem!
Spis treści
Wiele wskazuje na to, że sytuacja, w której się obecnie znajdujemy, będzie miała niestety swoje długotrwałe konsekwencje. Restrykcje i ograniczenia z czasem miną, dzieci i młodzież wrócą do szkół, studenci na uniwersytety, a literaci do piór (by zacytować klasyków). Ale czy wszyscy jednak powrócimy do pracy? Do tej samej pracy, którą wykonywaliśmy jeszcze niedawno? Niektóre branże są zagrożone poważną recesją – np. transport, gastronomia czy, szczególnie istotna w Krakowie, turystyka. Ale generalnie wszyscy wieszczą, że czeka nas „chudy” okres w rozmaitych branżach i dziedzinach. Czy będziemy świadkami przemodelowania światowej gospodarki? A może jednak po jakimś czasie wszystko wróci do normy?
Nie do nas jednak powinny należeć takie dywagacje. Nie zamierzamy tu siać paniki. Dla relaksu spójrzmy nieco wstecz. Martwicie się o swoja pracę? Nie wy pierwsi. Ileż to zawodów już przepadło bezpowrotnie! Zawodów, które – zdawałoby się – przez stulecia były niezbędne i świat nie mógłby bez nich funkcjonować. Gdzie są kowale, bednarze, płatnerze, pucybuci, bartnicy, łaziebnicy, cyrulicy, i dziesiątki innych, o których nikt już nie pamięta? Dziś więc przyjrzyjmy się nieco dawnym zajęciom i zawodom w Krakowie. Niektóre z nich zresztą w jakiejś formie przetrwały do dziś, choć nieco zmieniły się ich nazwy. Jak to więc drzewiej bywało?

Prymas
Nie każdy wie, że np. Kraków miał swojego własnego prymasa. Tak, to nie pomyłka! Oczywiście nie chodzi tutaj o najważniejszą osobę w hierarchii duchownej. Prymasem zwyczajowo nazywano starszego cechu krakowskich włóczków vel flisaków (już kiedyś sobie o nich rozmawialiśmy). Prymas, Primus, pierwszy, przodujący. Po prostu lider. I wszystko jasne.
Hutman Ratuszny
Już sama organizacja służb miejskich dostarcza nam nazw szeregu innych zawodów i zajęć. Przykładowo pierwszy z brzegu – hutman ratuszny. Ów dżentelmen był po prostu kimś w rodzaju dowódcy gwardii miejskich strażników. Jeśli komuś nazwa ta kojarzy się ze zniekształconym słowem hetman, to jest to bez wątpienia właściwy trop. Kim dowodził zatem taki hutman? Ano strażnikami właśnie, których oficjalnie zwano w miejskiej nomenklaturze wiertelnikmi.
Wiertelnik
Nazwa wiertelnik wywodzi się od niemieckiego słowa viertel, oznaczającego kwartał miejski czyli innymi słowy dzielnicę (do dziś np. „prawdziwi” poznaniacy mówią na swoje dzielnice z niemiecka „fyrtel”). Kraków był w przeszłości podzielony na cztery takie kwartały i za porządek w każdym z nich odpowiadała inna grupka strażników. Wiertelnicy byli zresztą raczej urzędnikami.
Drabant
Od roboty fizycznej zaś byli zaopatrzeni w halabardy jegomoście zwani drabantami, czy po prostu „drabami” bądź „pachołkami miejskimi”. Wiertelnicy i strażnicy – jak można się domyślać – nie byli przesadnie lubiani w dawnej społeczności miejskiej. Wszelkiego sortu rzezimieszki i wichrzyciele porządku publicznego mieli swoje powody by unikać kontaktu ze strażnikami, gdyż przeszkadzali im „w pracy”. A zwykli, porządni obywatele? Też za nimi nie przepadali – tak jak obecnie nigdy ich nie było, gdy byli potrzebni – „Na co idą moje podatki?” – skarżyli się między sobą.
Kim byli „śledzie”?
Dlatego też w ulicznej gwarze nikt nigdy nie powiedział o strażnikach miejskich inaczej niż „śledzie”. Nazwę tą stosowano powszechnie i to przez długi okres czasu. Powiedzieć, że sami strażnicy nie przepadali za tym pogardliwym określeniem to nic nie powiedzieć! Na jego dźwięk dostawali białej gorączki – łatwo ich było tym sposobem sprowokować. Pewnego razu, jeden wyprowadzony z równowagi „śledź” doprowadził do wybuchu w Krakowie istnych zamieszek, z użyciem armat! Ale o tym innym razem…
Do następnego! ?
Każda epoka ma swoje potrzeby.
I swoje możliwości!
Bardzo ciekawy temat!
Dokładnie! Też myślę, że Maciej znalazł bardzo ciekawy temat 🙂
Klaudia.